Architektura | Design | Budownictwo
Szukaj:
 
 

Mam słońce w genach

Gazeta.pl

2009-10-08  Autor: Dorota Wodecka   Źródło: Gazeta.pl   Kategoria: Wiadomości z kraju

W związku z kobietą, tak jak w architekturze, początek też jest najbardziej pociągający. Całe ciało dygoce, wszystko w środku buzuje i rwie się do niej. Kiedy poznałem Patrycję, bałem się, że przestanę projektować. Tylko ona była ważna. Rozmowa z Robertem Koniecznym, architektem

Dorota Wodecka: Jak się czuje niespełna 40-letni mężczyzna, który zaprojektował najlepszy dom na świecie?

Robert Konieczny: Najpierw nie dowierza. Bo jest na życiowym zakręcie. Po rozwodzie, bez mieszkania, firmy i ludzi, którzy z nim pracowali. I bez pieniędzy, które pozwoliłyby mu się dźwignąć. Przychodzi do starej pracowni zabrać ostatnie rzeczy. Zimno jak cholera, bo nie ma na ogrzewanie. Kręci się po niej w czapce i w rękawiczkach, kiedy dzwoni telefon. Po drugiej stronie jakaś Brytyjka mówi, że międzynarodowe grono architektów i krytyków architektury uznało jego dom aatrialny za najlepszy dom świata. I pyta, czy on przyjedzie do niej do Londynu na lunch.

A pan?

- A ja rozmawiając z nią, w ogóle nie myślę o wyjeździe do Londynu, tylko przeliczam funty na złotówki i kalkuluję, czy będę mógł kupić piec do ogrzewania pracowni.

Nie pojechałem ani na ten lunch, ani po odbiór nagrody, bo nie miałem za co. Ale zmieniła wiele. Po pierwsze, zawodowo. Bo moja architektura jest niszowa, czyli podlega tym samym prawom co ambitne kino. Wszyscy się zachwycają, ale nie każdy chce oglądać.

Zrobiło się o mnie głośno, zaczęto traktować mnie i moje projekty poważnie, a nie z niedowierzaniem.

Po drugie, miała wpływ na nasze życie rodzinne. Potraktowałem ją jako nagrodę dla nas, że mimo braku kasy nie baliśmy się zdecydować na dziecko. Nie rozważaliśmy, że to nie jest dobry moment, bo trzeba poczekać na stabilizację ekonomiczną, zawodową. Żadnego kalkulowania, że to, że tamto, że sramto, tylko decyzja: jesteśmy zakochani i chcemy mieć dziecko. Zresztą nie byłem już dwudziestolatkiem, miałem 37 lat i to był ostatni dzwonek. Miałem czekać, aż będę miał sześć dych?! I zabraknie mi siły, żeby dźwignąć dzieciaka z kołyski?

Dlaczego to była odważna decyzja?

- Byłem wtedy utrzymankiem mojej kobiety. Nic nie miałem, tylko samochód. Mieszkaliśmy z jej córeczką w jej trzypokojowym mieszkaniu, gdzie przeniosłem swoją pracownię. Zresztą mieszkamy tam do dziś. Żartowaliśmy sobie z tego, że jestem na utrzymaniu Patrycji, nie czuliśmy niepokoju. Mimo że niektórzy patrzyli na ten układ co najmniej z dezaprobatą, bo facet na utrzymaniu kobiety to wstyd. Jakiś nieporadny niezdara, który nie utrzyma rodziny. Ale Patrycja rozumiała, że ja robię specyficzne rzeczy, na które nie ma od ręki nabywców. Wierzyła we mnie.

Pan się nie wstydził?

- Wtedy nie. Byłem przyzwyczajony, że z kasą różnie bywa, i nawet nie zdawałem sobie sprawy, że powinienem czuć się źle. Nie jestem samcem, który jeśli się nie wykaże i nie zdobędzie pieniędzy, uzna, że jest słabym zawodnikiem. Traktuję kobiety po partnersku i nie czuję dyskomfortu, że to one dają mi pieniądze.

Teraz może czułbym się źle. Mam rodzinę, jestem za nią odpowiedzialny i chcę jej zapewnić przyzwoite warunki, które pozwolą bezproblemowo pojechać na wczasy, zrobić w spożywczym zakupy bez patrzenia na ich cenę albo kupić kawałek ziemi, która nam się podoba.

Po doświadczeniach, kiedy nagle zostałem bez niczego, własna ziemia daje mi poczucie bezpieczeństwa. W razie gdy znajdę się na lodzie, mam coś, czego jestem pewny. Jakiś kapitał albo miejsce.

Rodziny nie jest pan pewny?

- Nie szukam innej kobiety, nie chcę innej. Pragnę normalnego, rodzinnego życia bez przygód i kolejnych emocji. Ale jestem już po jednym rozwodzie, wiem, jak bywa. Patrycja powtarza, że gdyby mnie nie kochała, nie wytrzymałaby ze mną ani chwili dłużej (śmiech). Poza tym w horoskopie jest napisane, że będę miał wżyciu dwie żony albo kilka poważnych związków, więc trochę mnie to niepokoi.

Pan wierzy w horoskopy?

- Pani się śmieje, że to bzdura? Też się kiedyś z tego śmiałem. Aż wpadł mi w rękę "Horoskop na każdy dzień" przedwojennego astrologa Jana Starży-Dzierżbickiego. Otwieram na dacie moich urodzin, a tam wszystko się zgadza!

Co się zgadza?

- Wypisz wymaluj osobie czytałem: odważny, impulsywny, ambitny, niezależny. Duża aktywność umysłu i ciała oraz silne namiętności. Różni się w zdaniu z otoczeniem. Niezwykle wrażliwy, niespokojny, dążący do wolności. Ze swoimi talentami może być dobrym architektem.

Wad w horoskopie nie było?

- Po wadach też się poznałem. Drażliwy, wybuchowy. No i to: bardzo intensywne pożądanie rozkoszy Muszę strzec się pobłażania namiętnościom, bo śpiesząc od jednej rozkoszy do drugiej, przedwcześnie się zestarzeję (śmiech). Przyznam, że dostałem takiej korby na punkcie tej książki, że jak kogoś poznawałem, to po jego dacie urodzin sprawdzałem w niej, kto zacz. Ale potem komuś ją pożyczyłem.

A o Patrycji co było napisane?

- Nie wiem, już nie sprawdziłem. Ale to dobrze, bo każdego dnia ją odkrywam. To ciekawsze, niżbym miał wszystko o niej z góry wiedzieć. Zaskakuje mnie swoją cierpliwością, której mi brakuje. Okazuje się, że jest twardsza ode mnie. Ja się rozczulam, przejmuję problemami innych, a ona jest bardziej zdystansowana. Kiedy w Rumunii dogorywał reżim Ceausescu, chciałem tam jechać i walczyć. Patrycja zaś bardziej nadaje się do rozmów przy okrągłym stole.

Jak się pan zakochał?

- Mieliśmy za sobą kilka przypadkowych spotkań, kiedy zaprosiła mnie do siebie na obiad. Jechałem do zupełnie obcej kobiety, na której mi kompletnie nie zależało. Nie miałem wobec niej żadnych zamiarów i wciąż wydaje mi się to niemożliwe, ale wyjechałem od niej totalnie odmieniony. Następnego dnia myślałem już tylko o niej.

Zastanawiałem się, czy mi czegoś nie dosypała do jedzenia, które samo w sobie było niedobre. Niedługo po tym pamiętnym obiedzie byliśmy razem. To też było niesamowite, bo z Patrycją pojawiła się w moim życiu jej Martyna. I z faceta, który żył z dnia na dzień zmyślą, żeby było fajnie, zostałem tatą. A to już inne życie.

Co jest w nim najtrudniejsze?

- Chyba ja sam. Bardzo się przejmuję ich chorobami. Choruję razem z nimi. Jak urodziła się Lenka, to co chwilę mierzyłem temperaturę w pokoju, przegrzewałem, żeby miała ciepło. Oczywiście ona chorowała, a ja nakręcałem się coraz bardziej. Najchętniej bym wszystko wyparzył, wylizał, by nie miała kontaktu z obcymi bakteriami i rosła w cieplarnianych warunkach.

Byłem przy jej porodzie. Wszyscy znajomi mówili, że to będzie luz. Trzymasz żonę za rękę, nic nie widzisz. A tymczasem z powodu wydarzeń przeżyłem istną bitwę pod Stalingradem! Nie było lekarza, bo wszystko stało się bardzo szybko. Trzymałem za rękę, ale też doświadczyłem tej fizjologiczności porodu. I choć to wzruszające, jak ci pokazują twoje dziecko, to jednak nikt mi nie powie, że jest ono piękne.

A potem nie mogłem jej dotknąć, bo bałem się, że ją złamię. W czasie jej kąpieli wychodziłem z pokoju, bo miałem traumę, że jej się coś w tej wanience złego stanie.

Ale najbardziej to mi zależało na tym, by nie podawać jej do jedzenia żadnej chemii. Udało mi się przeciągnąć karmienie Lenki piersią, aż skończyła półtora roku. Najlepiej by było, by Patrycja karmiła przez trzy lata, ale nie byłem w stanie jej przekonać.

Moja mama karmiła mnie tylko trzy tygodnie, bo musiała wrócić do pracy, a babcia ojca przez trzy lata. Ion jest silnym facetem, wcale nie choruje. Ciężko znosiłem to odstawienie Lenki. Żal mi jej było, że musi jeść te dziwne, inne rzeczy. Po kilku dniach przestała się dopominać mleka mamy, to i mnie wtedy przeszło. Ale do dziś, kiedy zasypia, musi Patrycję trzymać za pierś. Jak na to patrzę, jestem wzruszony. I tak ciepło robi mi się na sercu.

Jaki dom chciałby pan stworzyć swoim dzieciom?

- Bezpieczny. Dlatego dobrze by było, aby któreś z nas zajęło się dziewczynkami do momentu, kiedy trzeba. Ale nie wiem, kiedy ten moment się kończy. Ja miałem ciężki czas dojrzewania i chciałbym je przed podobnymi doświadczeniami ochronić. W podstawówce byłem normalnym chłopcem, nakręconym mocno na sport. Ale ogólniak to dla mnie czarna karta historii. Mnóstwo głupstw, alkohol i notoryczne niechodzenie do szkoły.

Problem ze mną polegał na tym, że bardzo łatwo i szybko się uczyłem, przez co się nie uczyłem. Nikt mnie nie pilnował, nie wychował, ucząc systematyczności. Rodzice, owszem, pomogli mi, kiedy się o wszystkim dowiedzieli. Potem już kontrolowali, bym znów nie narobił głupot. I ja też chciałbym, aby dziewczynki były pilnowane. Nie chcę, by wracały ze szkoły do pustego domu. Chcę, żeby był ktoś, kto czuwa, chce im pomóc i przypilnuje, że najpierw odrobią lekcje, zjedzą, a dopiero potem pójdą na podwórko.

Prawdę mówiąc, marzyłbym, żeby to była właśnie Patrycja. Zdaję sobie sprawę, że to szokujące podejście w dzisiejszych czasach, ale odkąd mam swoje dziecko, stałem się konserwatystą.

Twierdzę, że nikt nie da takiej miłości, ciepła i opieki jak matka. Ja naprawdę uważam, że nie trzeba zmieniać naturalnego porządku rzeczy. Kobieta jest bardziej predysponowana do macierzyństwa niż mężczyzna.

Przy panu nie czułyby się bezpiecznie?

- Ja nie mam cierpliwości. Zresztą słyszę, że mam kłopoty z okazywaniem uczuć.

Nie jestem typem, który rozpieszcza, przytula. Nie potrafię. Uważam, że to moje czyny, a nie gesty świadczą o tym, że je kocham. Jestem gościem na specjalne okazje. Sprawdzam się, gdy sytuacja jest wyjątkowa. Ale jak się nic nie dzieje, to jakby mnie nie było. Nie angażuję się, godzę się na wszystko. Czasami jest to odbierane, jakby mi na niczym nie zależało, ale to nieprawda.

A jaką pewność panu daje kobieta?

- Chyba tę, że mam gdzie wrócić. Miałem już tyle różnych zakrętów i zawirowań wżyciu, że ta pewność gniazda jest ważna. Poza tym ona jest siłą spokoju, co przy moim szaleństwie doskonale się dopełnia.

Jaki był pana dom rodzinny?

- Najpiękniejszy, bo z dzieciństwa. Mieszkaliśmy w Kochłowicach, z prababcią i dziadkami. Składał się z dwóch brył. Bardzo starej, z żużlowymi ścianami, na których umocowano drewniane konstrukcje. Do dziś nie wiem nawet, w jakiej technologii go postawiono. Na tym była nadbudówka z końca XIX wieku, która rozrastała się wraz z powiększaniem się naszej rodziny.

Wychowywały mnie babcia i prababcia, wspaniałe kobiety. Najwięcej czasu spędzałem na oknie w kuchni, mury były grube i spokojnie mieściłem się z zabawkami na parapecie. Za oknem mnóstwo zieleni, ale z czasem - jak to na Śląsku - krajobraz zmieniał się w księżycowy. Przez szkody górnicze dom się przechylił. Zupę jedliśmy na dwa razy, bo się wylewała z talerza. Drzwi same zamykały się z hukiem. Do takich warunków ludzie na Śląsku przywykli, ale dla innych to jakiś kosmos.

Musieliśmy się przenieść do bloków. Brakowało mi tego życia, które u babki toczyło się w kuchni. I kiedy projektowałem rodzicom dom, wiedziałem, że muszę im tę kuchnię przywrócić. Bałem się wprawdzie, jak zniosą przeprowadzkę, bo przecież nie przesadza się starych drzew, ale wiedziałem, co im muszę dać do życia.

Wzorowałem się na tym naszym domu z Kochłowic. Nowy zorientowałem na te same kierunki, jego sercem uczyniłem kuchnię, z której jest widok na ulicę, podwórko i ogródek. Moja babka czuje się tam wspaniale. Rodzice też. Czasami zawożę do nich swoich klientów.

Czy dom architekta jest jego wizytówką?

- Wszyscy tak mówią, ale ja nie mam kompleksu, że mieszkam na X piętrze. Czuję się mocny zawodowo. Ten, który postawimy w Brennej, też nie będzie domem na stałe, raczej takim miejscem, które zmusi nas do wyjechania z bloku. Będzie mały, tani, racjonalny. Z dużą ilością światła. Dlatego pomyślałem go jako trapez. Przednia ściana to dziewięciometrowa tafla szkła, bez podziału, nawet bez ram, by wpuszczać światło i nie zasłaniać widoku. A ściany boczne ustawione pod skosem będą długo łapać słońce.

Dlaczego to istotne?

- Bo ja bez słońca wpadam w totalną depresję. Kiedyś przez godzinę stałem w pomieszczeniu, gdzie były matowe szyby, i nie mogłem nic zobaczyć. Psychicznie bardzo źle to przeżyłem, czułem, jakbym miał się udusić. W mieszkaniu też mamy dużo światła, bo od godzin rannych słońce odbija się od białych bloków, a w południe wchodzi do wewnątrz i zostaje do późnych godzin wieczornych.

Jestem w części południowcem, mój dziadek był Włochem. Kiedy skończyłem 18 lat, Włosi się o mnie upomnieli, zaprosili do włoskiej armii i dali włoskie obywatelstwo. Mam więc w genach potrzebę słońca i chyba też ten włoski zmysł designu. Włosi jako naród są bardzo w tej kwestii uzdolnieni, ich design jest najsłynniejszy na świecie. I nie umiem tej zdolności u siebie inaczej wytłumaczyć jak tylko przez geny.

Piękny widok ma pan na tym swoim kawałku góry.

- Ciągnie mnie w góry. W ich geometrię i tajemnicę, bo nie wiadomo, co po drugiej stronie za nimi jest. Z góry widzisz niby więcej, ale wcale nie za dużo.

Bez widoku nie wyobrażam sobie życia, on przesądził, że kupiliśmy tu ziemię.

W kwestii miejsca mieliśmy już za sobą tysiąc pomysłów na minutę. Wiadomo było, że musi być na Śląsku, w górach i tam, gdzie diabeł mówi dobranoc. Potem odezwał się zdrowy rozsądek, który wyeliminował samotnię. Bo musi być i szkoła dla dzieci, sklep, i dojazd, by w zimie nie być odciętym od świata. By mogli tu przyjechać nasi rodzice i czuć się bezpiecznie. Więc to miejsce w Brennej jest idealne. Przyjeżdżam tu często, rozkładam koc na trawie, kładę się i nawet niespecjalnie ruszam głową.

Co jest jeszcze ważne w domu?

- Bycie razem. Chcę, by dół był jedną wspólną przestrzenią, byśmy mogli w niej wspólnie spędzać czas, by nikt się przed nikim nie chował. Na górze będą pokoje, gdzie można się położyć, obejrzeć TV albo włączyć laptopa, ale życie będzie się toczyć na dole. Dzięki szklanej ścianie pod chmurami, wśród zieleni.

Powierzchnia oczywiście jest ważna, bo jak jest za mała, to się duszę. Ale rezydencja z basenem nie jest dla mnie, mimo że takie projektuję. Nie wyobrażam sobie życia w takiej skali, choć może gdybym go zasmakował, to spodobałoby mi się?

Nie spodziewam się, bym kiedykolwiek zbudował sobie basen, bo człowiek się przez to za bardzo zamyka w domu. Traci powody, by wychodzić do ludzi. No i skąd wziąć tyle kasy? (śmiech)

W którym domu z zaprojektowanych przez siebie czułby się pan najlepiej?

-W outrialnym. Ten dom jest ascetyczny, bardzo prosty, ale bryła jest tylko tłem wnętrza. Dla zieleni, gitar, obrazów, fajnych mebli i klimatycznych lamp. Jacek wytworzył tam klimat, dzięki któremu jest prawdziwie i każdy się dobrze w nim czuje. Też tak sobie wyobrażam powstawanie domu. Ja zapewniam superprzestrzeń, ale wnętrze już nie należy do mnie. Aranżuje je Patrycja, a ja się nie wtrącam.

Porządek musi być?

- W przestrzeni koniecznie. Przestrzeń musi być logiczna, nienachalna. Z określoną ilością barw i elementów. Tak jak tutaj, w Brennej, gdzie domy pasują do siebie. I nie jest ich za dużo. Ale choć szukam ładu, spokoju, harmonii i porządku, to nie wyobrażam sobie życia pośród niemieckiego ordnungu. Wśród tych krasnali w ogrodach na równiutko przyciętej trawie i tui. Potrzebuję luzu skandynawskiego. Albo toskańskiego. W Polsce oczywiście nie ma żadnego.

Każdy dom jest z innej bajki, bo każdy chce się przed sąsiadem pokazać, że niby wielki indywidualista z niego jest. I ludzie stawiają te gargamele i robią sobie krzywdę. Bo na pewno nie czują się dobrze w źle zaaranżowanej przestrzeni, w niefunkcjonalnym domu z tysiącami skosów.

Albo te powszechne szprosiki w oknach. Kiedyś podział okien na małe części był wymuszony przez technologię. Nikt nie produkował wielkich tafli szkła. Poza tym jak się zbiła jedna szybka, to nie trzeba było wymieniać całego okna. A dziś wszyscy wstawiają te szprosiki. Tną sobie przestrzeń. Naśladują dworki. Śmieszne jest to naśladowanie przeszłości, bo wynika z braku świadomości. Zresztą estetyka przestrzeni to pojęcie, które w Polsce w powszechnej świadomości nie istnieje.

A porządek w domu?

- Muszę mieć luz. Śmieszy mnie facet w koszuli zapiętej na ostatni guzik pod szyją.

Ja chodzę w rozpiętej i pomiętoszonej. Nie chcę przesadnie przejmować się wyglądem. Kiedy coś jest za ładne, to człowiek za bardzo o tym myśli i staje się niewolnikiem. Koncentruje się na tym, by czegoś nie zepsuć, nie poplamić, nie zmiąć.

Podobnie jest z domem albo z samochodem. Jak by było przesadnie czysto, to nie mógłbym się, jadąc, napić jogurtu, bo bałbym się, że porozlewam. To nie dla mnie. Ja chcę się czuć na luzie. Podoba mi się taki naturalny burdel, który narasta z dnia na dzień. Z mnóstwem bibelotów. Patrycja idealnie wprowadza do domu życie. Mnie to odpowiada, bo czujemy bardzo podobnie. Oczywiście nie myślę o totalnym bałaganie, kiedy niczego nie można znaleźć, co nam się też zdarza. Najczęściej ginie pilot od telewizora. Po ostatniej zadymie, kiedy nie mogliśmy go znaleźć, dla przykładu zrobiłem porządek w kuchni.

Powkładałem naczynia do zmywarki, wyrzuciłem do kosza śmieci i powycierałem talerze.

Kobieta wprowadza do domu życie?

- I sprawia, że dom jest domem. Ale nie popadajmy w zbytnią idealizację. Zabiera spokój, co bywa męczące. Ja potrzebuję od czasu do czasu świętego spokoju. Dziewczyny pod koniec wakacji pojechały na tydzień pod Gubałówkę i to był miły czas. Powrót do domu po obiedzie na mieście, wyciągnięcie się na tapczanie i włączenie filmu, przy którym zasypiałem. Przy dzieciach nie mogę się położyć, bo jak widzą, że leżę, nie dają mi spokoju. Patrycja zresztą też. Ale nie tęsknię za takim życiem przed telewizorem. Potrzebuję kilku takich dni w roku. Jestem bardzo aktywny, muszę być w ruchu i gdybym miał leżeć w chacie od rana do wieczora, tobym się psychicznie wykończył. Muszę coś robić. Teraz ciągle myślę o naszym nowym domu.

Nie jest on ostatnim, jaki pan zbuduje dla rodziny.

- Na pewno nie. Ma tylko 80 metrów kwadratowych, nie mogę w nim poszaleć, bo pilnuję każdej złotówki. Mam firmę, muszę mieć pieniądze na pensje dla pracowników. Nie myślałem jeszcze, jak będzie wyglądał, ale wiem, że będzie tak zaprojektowany, że w razie potrzeby będę mógł w nim otoczyć opieką moich rodziców. Nie pojmuję, jak można oddać swoich rodziców do domów starców?! Sumienie by mnie zagryzło, gdybym osobę, która mnie kochała, wychowała, opuścił, bo jest trudna, chora i niszczy moje małżeństwo.

W projektowaniu który moment jest najbardziej pociągający?

- Kiedy coś się zaczyna. Kiedy pojawia się nowy temat, nowe wyzwanie i jeszcze nie ma żadnego komputera, tylko siedzę z kartką papieru i kombinuję, szukam pomysłu.

W związku z kobietą ten początek też jest najbardziej pociągający. Całe ciało dygoce, wszystko w środku buzuje i rwie się do niej. Kiedy poznałem Patrycję, bałem się, że przestanę projektować. Tylko ona była ważna, tylko o niej myślałem. O niczym innym nie potrafiłem.

A potem zarówno w architekturze, jak i w miłości konieczna jest cierpliwość, konsekwencja i wytrwałość. Jeśli cały czas pilnuję projektu, nie tracę tej pierwszej najważniejszej myśli, to powstaje ważna rzecz. W związku z kobietą również trzeba dbać o to, co było istotne na jego początku. Co sprawiło, że się w sobie zakochaliśmy, że staliśmy się dla siebie atrakcyjni. I to, co było najważniejsze na początku, trzeba dociągnąć do końca.

I w architekturze, i w życiu potrzebne są pasja i uczucie. Jeśli się wypali, to na nic się zda dbałość i konsekwencja. I ja staram się dbać o moją kobietę, chociaż nie zawsze mi to wychodzi. Nie sprawiać jej bólu i potrafić ugryźć się w język, by nie powiedzieć czegoś, co sprawi jej przykrość. I staram się, żeby było nam miło. Planuję albo wyjazd w weekend, albo wyjście do kina, albo wieczorne oglądanie filmu. Niekiedy na raty, bo zdarza się, że zasypiamy ze zmęczenia po kilkunastu minutach. Patrycja bardzo dużo czyta, niekiedy trzy książki naraz. Ona czyta, ja leżę przed telewizorem, czasem rozmawiamy, jest nam dobrze.

Dlaczego rozpadło się pana pierwsze małżeństwo?

- Mogę powiedzieć, że głównie z mojej przyczyny. Za mało starałem się o ten związek. Wydaje mi się, że wyciągnąłem z tego wnioski i teraz staram się nie popełniać tych samych błędów, chociaż przyznaję, że nie zawsze mi to wychodzi. W pierwszym małżeństwie pojawiły się jeszcze kwestie ambicjonalne. Oboje jesteśmy architektami z pasją, która okazała się gwoździem do trumny naszego związku. W robocie gadaliśmy o robocie, w domu też o robocie. I sprzeczki na temat projektu przechodziły w życie. Każdy chciał dowodzić, a dobry związek to taki, w którym jedna osoba dominuje, a druga chce się na to godzić, bo jej to pasuje.

Powiedziałem sobie, że nigdy więcej nie zwiążę się z kobietą architektem. Oczywiście to nie główna przyczyna rozpadu małżeństwa, bo to ja nią byłem. Wydawało mi się, że ustępstwo jest sprawą ambicjonalną. Denerwowałem się, że ona upiera się przy swoim. A tymczasem ten upór mógł wynikać z mojego zachowania. Chciała się wykazać, pokazać, że też jest dobra, a ja tego w swojej bucie i arogancji nie widziałem. Widziałem tylko, że dobry to przede wszystkim jestem ja. I potem siłą rzeczy doszło do awarii. To moja wina, dałem ciała.

Pewność siebie jest wadą?

- I tak, i nie. Często z tego powodu można się ośmieszyć, szczególnie jeśli nie ma się racji. Nauczyłem się przyznawać do błędów. Świat się nie wali, a ja czuję ulgę.

W pana zawodzie pewność siebie jest ważna?

- To co innego. Zdrowa pewność siebie jest potrzebna, by tworzyć. Nabrałem jej w konkursach architektonicznych. Startowałem w nich, bo jestem urodzonym sportowcem. Uwielbiam się ścigać. Sam ze sobą również. Dla mnie zadowolenie klienta to za mało. Ja też muszę być zadowolony, a trudno być, jeśli się powiela pomysły. Nie ma we mnie strachu przed szukaniem nowych, niesprawdzonych wcześniej na świecie. To z pewności siebie powstały te wszystkie domy, dzięki którym jesteśmy rozpoznawalni.

Sodówka uderzyła?

- Jestem odporny na sodówkę. Mam do siebie dystans. Wiem, ile mi jeszcze brakuje do spełnienia marzeń. Nie powiem o nich, bo się nie spełnią.

*

Robert Konieczny - Rocznik 1969. Architekt kilkakrotnie nominowany do Europejskiej Nagrody Fundacji Miesa van der Rohe. Zaprojektowany przez KWK Promes dom aatrialny dostał w 2006 roku m.in. Nagrodę Wan House of the Year 2006. Dom bezpieczny był w finale World Architecture Festival Awards 2009 w Barcelonie. Dom outrialny znalazł się w finale konkursu The LEAF Awards 2009 w Berlinie, wśród najbardziej nowatorskich budynków świata

Źródło: Gazeta Wyborcza

Fot. Bartlomiej Barczyk / AG  2009-09-03

Wasze opinie

2012-03-13 09:57:11    imadło

Czy istotnie zaliczenie domu outrialnego do najbardziej nowatorskich budynków świata jest utrafione? Autor projektu tego domu w Książenicach p. Konieczny wystawił jego mieszkańców na zapachy z wywiewki pionu kanalizacyjnego i na ... pośmiewisko. Mając dookoła naturalne łąki i zagajniki dostępne bezpośrednio przy ziemi, zaprojektował im sztucznie wyniesiony trawnik na dachu, gdzie mogą wyjść (aby pokazać jakimi są indywidualistami) tylko z domu po karkołomnych schodach przemysłowych, a jak już tam zdołają wyjść to wyglądają na leżakach i pod parasolem po prostu komicznie. Chciałbym widzieć ludzi schodzących z trawiastego dachu po zakropionej imprezie po zmierzchu :D Pomijając komiczność domu, nie ulega wątpliwości, że wynoszenie czegokolwiek (potrawy, napoje, kosiarka do trawy) po kratowych, niebezpiecznych schodach na piętrowe miejsce rekreacji już jest lub dopiero będzie (dla postarzałych mieszkańców)wymuszone i uciążliwe. Człowiek gdy nie musi nie chodzi po schodach (dla siebie p. Konieczny zaprojektował dom parterowy bez wizjonerskiego miejsca do rekreacji i wypoczynku). Przytoczony dom - faworyzowany tu przez Koniecznego - jest niebezpieczny, ponieważ rozległy widokowy taras nie został zabezpieczony balustradami (które o zgrozo zaprzeczą wymyślonej ideologii rozległego widoku), więc dzieci będą z niego spadać jak gruszki klapsy. Idea-fix wymyślona w KWK Promes z czasem stanie się dla właściciela ascetyczną katorgą. Zresztą chyba obecnemu mieszkańcowi-gitarzyście, zmieniającemu swoje dziewczyny (jak można się dowiedzieć z filmu prezentowanego na stronie firmy projektowej), a potem może i namiętnie wymieniającego swoje żony, dom ten zjawił się jako snobistyczny kaprys na chwilę, co można wywnioskować z jego wypowiedzi, że w przyszłości (może?) go sprzeda (o ile znajdzie nabywcę??).

2014-06-19 20:07:43    ms

Inny punkt widzenia ale rowniez trafny.


Dodaj komentarz:

Treść komentarza: Podpis:

captcha

Przepisz kod:


Jak wstawić obrazek lub link do komentarza?
Drogi Czytelniku W-A.pl - w komentarzach w W-A.pl możesz wstawić zarówno linki jak i obrazki z zewnętrznych serwerów.
Aby wstawić aktywny link wpisz przed nim znaki [www], a po nim [/www] np. [www]www.w-a.pl[/www]
Aby wstawić obrazek wpisz przed jego adresem znaki [img], a po nim [/img] np. [img]www.w-a.pl/obrazek.jpg[/img]
UWAGA: Szerokość "cytowanych" obrazków może wynosić maksymalnie 570 pikseli. Wszystkie większe formaty nie będą wyświetlane.
W razie pytań i problemów piszcie do nas portal(at)w-a.pl

Redakcja W-A.pl nie odpowiada za treść opinii wyrażanych przez internautów piszących na stronach W-A.pl

Wiadomości z kraju

W roli głównej: tynki ryflowane – projekt Akademika Student Depot

2021-05-17

7000 m2 powierzchni użytkowej, 8 kondygnacji, 341 pokoi hotelowych o wysokim standardzie, do tego rowerownia,… »

Nowe technologie pomagają firmom odnaleźć się w nowej rzeczywistości

2021-04-02

Pandemia COVID-19 wymusiła rozwój procesów digitalizacji w niespotykanym dotychczas tempie i… »

Zmienia się podejście do najmu mieszkań

2021-04-02

W Polsce od lat funkcjonuje przekonanie, że lepiej jest kupić mieszkanie na własność, a najem traktowany jest… »

 

 
 
Copyright by W-A.pl 2002 - 2024 W-A.pl Projekt i wykonanie .apeiro