Strona główna Portalu >>> newsy >>> 'W przerwie nad projektowaniem' ESEJ
Powrót jazzu
esej
|
lipiec 2005
|
autor Bartłomiej Jan Kwasek

Chyba nikt z krytyków ani entuzjastów muzyki jazzowej nie spodziewał się niespodzianki, jaką przyniesie początek nowej dekady. Oto, po kilkudziesięciu latach jazzowego undergroundu, w czasie gdy muzyka jazzowa kojarzona była z wąskim klubem zapaleńców, a triumfy na rynku święcił grunge, post-punk, hip-hop, czy pop-mieszanka tychże w wersji radiowej, dokonał się zaskakujący i, wydawałoby się, niemożliwy do spełnienia krok. Jazz chwycił masy. A może to masy chwyciły za jazz?

Faktem jest, iż muzyka ta, stanowiąc pojęcie nader pojemne, mieści w sobie niesamowitą różnorodność stylów, palet, odcieni. Wszyscy, którzy chcą ostatecznie zdefiniować ten gatunek, natrafiają na nie lada trudności. Zazwyczaj więc tłumaczy się jazz jego muzyczną etymologią, wskazuje się na dominujący element improwizacji, nierzadko wirtuozerii i indywidualnego, niepowtarzalnego stylu muzyków, czy wreszcie zasad jazzowej harmonii. Jednak przemierzając jazzowy alfabet, serwowany nam przez dowolny sklep muzyczny, pod każdą z literek danego nazwiska równie dobrze moglibyśmy zapisać zupełnie odmienny styl i rodzaj wypowiedzi. Być może to właśnie ów stan rzeczy mówi najwięcej o specyfice muzyki, którą obejmuje to pojęcie.

Jednym z najbardziej niespodziewanych sukcesów komercyjnych ostatnich lat była debiutancka płyta Norah Jones. Album "Come Away With Me" sprzedał się w wielomilionowym nakładzie, co przyprawiło o ból głowy samą artystkę, a jej wydawcę napełniło bezbrzeżnym zdziwieniem. Producent i wytwórnia była zaskoczona do tego stopnia, iż - co wydawałoby się niespotykane w muzycznej branży - podaż nie nadążała za popytem i klienci musieli cierpliwie czekać na nową serię albumu. Casus Norah Jones, która, dodajmy, obserwowała swój sukces komercyjny z przerażeniem (chciała nawet zabronić dalszej sprzedaży albumu), wskazuje na początek pewnego trendu na rynku muzycznym, który z perspektywy kilku lat staje się coraz bardziej widoczny.

Na długo przed sukcesem debiutanckiej płyty Jones statusu gwiazdy z okładek kolorowych magazynów dorobiła się Diana Krall. Ta kanadyjska pianistka i wokalistka od lat z powodzeniem sprzedaje w milionowych nakładach swe kolejne albumy - a kupują je nie tylko jazzowi maniacy (właściwie oni chyba kupują ją najrzadziej). Jak się okazało, po jazzowe standardy, które przewijały się przez płyty Krall, zaczęło sięgać coraz więcej osób. Zmysłowy, charakterystyczny głos wokalistki, bardzo delikatne, nierzadko zaprojektowane na orkiestrę aranże oraz świetni muzycy i nienaganna produkcja - wszystko to łącznie zagwarantowało muzyce Diany Krall spore powodzenie.

Wytwórnie płytowe i producenci szybko dostrzegli, co w trawie piszczy. Na początku roku 2003-go na rynek weszły równolegle dwa albumy - Petera Cincotti i Michaela Buble. Obydwie pozycje, podobnie jak płyty Krall, łączy perfekcyjna produkcja, obecność bardzo dobrych muzyków, próba nowego spojrzenia na jazzowe standardy, oraz... profesjonalna promocja.

Jazzowi puryści są oczywiście oburzeni. Najbardziej przypinaniem muzyce Norah Jones etykietki jazzowej, podobnie dostaje się pozostałym muzykom za "pościelowe", wygładzone wersje standardów, czy za ciągłe wałkowanie na nowo starych utworów. I nic nie pomaga tłumaczenie, iż w istocie cała sztuka w tym przypadku sprowadza się do próby oryginalnej interpretacji.

Zjawisko, jakim jest jazz, oczywiście nie wyczerpuje się w tym, co obecnie tak dobrze sprzedaje się pod tym szyldem. Gdzieś poza głównym nurtem nadal jednak, jak choćby w legendarnej ECM, nagrywa i wydaje się muzyków, którzy idą pod prąd poetyki singli radiowych. Zresztą i tu zdarzają się komercyjne hity, jak choćby ostanie dwa albumy kwartetu Tomasza Stańko ("Soul Of Things", "Suspended Night"). Innym przykładem na to, iż wysoki poziom artystyczny można łączyć z sukcesem rynkowym, jest Leszek Możdżer. Świetny pod każdym względem album "Piano" znajdował się przez kilka miesięcy na listach bestsellerów w naszym kraju. Sam Możdżer stał się osobowością medialną, wielokrotnie nagradzaną i rozpoznawalną publicznie (ostatnio "Paszport Polityki").

Takich przykładów jest oczywiście więcej. Cokolwiek by nie powiedzieć o wspomnianych artystach, faktem pozostaje, iż duch dawnych lat, akustycznego grania, lirycznego wdzięku, czy swingowego czadu, na trwałe zagościł w miejscu, gdzie jeszcze do niedawna można było słuchać jedynie plastikowe, niczym nie różniące się między sobą pop-gnioty. I choć tych gniotów wciąż wokół nas bez liku, obok nich coraz częściej pojawiają się rzeczy ciekawe, niebanalne i na swój sposób świeże (nawet jeśli są tylko interpretacją). Artyści z jazzowej niszy wychodzą na światło dnia, dostając coraz głośniejszy aplauz.

Czyżby więc powrót jazzu? Mam nadzieję.

Bartłomiej J. Kwasek

fotografie Kazimierz Kwasek